Założeniem było wyzwanie: trzy dni bez internetu, taki swoisty detoks od bombardujących nas codziennie milionów informacji. Telefony w trybie samolotowym, służyły czasem jako aparat albo notatnik dla pojawiających się myśli i spostrzeżeń. Czasem naiwnie liczyłam na wifi w restauracjach ale okazało się to błędnym oczekiwaniem. W małych, lokalnych knajpkach Nord-pas-de-Calais -najbardziej północnym krańcu Francji, nikt nie zawraca sobie głowy światem. Ludzie po prostu r o z m a w i a j ą o tym co ich dotyczy tu i teraz! Rozmawiają ze sobą cały czas bez nerwowego zaglądania w ekraniki. Było to początkowo trudne. Z przyzwyczajenia wyjmowaliśmy swoje smartfony w złudnej nadziei na połączenie z siecią, a później aby chociaż obejrzeć zrobione nim zdjęcia i poczuć się bezpiecznie widząc jak leży obok w gotowości bojowej. To uzależnienie niczym palacz na odwyku niemający co zrobić z rękami przyzwyczajonymi do cyklicznego rytuału: obracanie w dłoniach paczki, wyjmowanie jednej sztuki, bezwiedne rolowanie w palcach, sprawdzanie ilości tytoniu, postukiwanie filtrem o blat stołu, by wreszcie odpalić zapalniczkę i zaciągnąć się dymem z ulgą odchylając się do tyłu. Z internetem jest podobnie, nieco inne są tylko rytuały. Ale tak samo jak papierosy dzień po dniu kradną zdrowie, tak nieustanny dostęp do sieci, ta niewidzialna smycz trzymająca nas zawsze w gotowości, kradnie nam czas i uwagę najbliższych osób, które z czasem przez te osłabione więzi przestają być najbliższe. Stają się obce, omijające nas wzrokiem szukającym tylko ekranu. Czasem jak alkoholik chowający butelkę na zapas, na zapas martwimy się czy tam, gdzie jedziemy, będzie wifi i zabieramy dodatkowe baterie z prądem. Detoks ma sens gdy pierwszą czynnością po przebudzeniu jest przytulenie się do drugiej osoby a nie sięgnięcie o iPhone. Ale Facebook i Twitter razem z Apple, Samsungiem i innymi firmami zrobią wszystko, abyśmy nie otrzeźwieli i nie wyzwolili się z tego amoku..:)