Mieliśmy dzisiaj “przyjemność” być na dziwnej imprezie organizowanej przez RECYCLART ART CENTER. Reklamowana szeroko, jako między innymi wystawa fotografii. W miejscu, powiedziałabym dość specyficznym. Podrzędny miejski dworzec w nie do końca bezpiecznej dzielnicy, aczkolwiek o dwie ulice od snobistycznego, pełnego mega drogich antyków placu Sablon i największego chyba na świecie Pałacu Sprawiedliwości (czyt. sądu).
“Wystawa fotografii” to kilkanaście fotek wydrukowanych na zwykłym papierze i przyklejonych do brudnej ścianki za którą łomotały perkusje w czasie próby metalowego zespołu bez nazwy. Setki ludzi w każdym wieku okupowało opluty po tysiąckroć placyk przed tym kolejowym przystankiem, gdzie każdy cm kwadratowy wymalowany był w znaki miejskich gangów i grafitti. Ktoś poszedł na całość i zmontował na środku kilka pięter podestów z rusztowań budowlanych, by było więcej miejsca, także w pionie na pokazywanie fotografii i siadanie z kolejną butelką piwa. W podcieniach w nieprawdopodobnym ścisku królowały winyle. Kilkunastu sprzedawców i setki chętnych do odsłuchania kawałków, których poszukują od lat. Pozytyw z tego jest taki, że przyniosłam do domu kilkanaście płyt. Żeby na nowo odbudować moją kolekcję sprzed lat, która zaginęła bez wieści w czasie przeprowadzki kilkanaście lat temu. Od rana szukałam gramofonu na chodzie, ale od czego niezawodny Facebook…dobra dusza ma do oddania, a ja chętnie się zaopiekuję.:)