60 km robi wielka różnicę. To jest miasto o zupełnie innym klimacie niż Bruksela, może dlatego, że wbrew pozorom jest to port morski i to drugi co do wielkości w Europie. I jako port, rządzi się swoistymi regułami i kontrastami. Pierwsze kroki skierowałam oczywiście na dworzec kolejowy, który urzeka wszystkich przybywających do Antwerpii. Monumentalna Kolejowa Katedra /Spoorwegkathedraal/ łączy w sobie przepych neobaroku i elementy nowoczesne. Co ciekawe, klasyczna kamienna fasada połączona została ze szkłem i stalą ponad 100 lat temu. Gdy uda się już oderwać wzrok od sklepienia, warto skierować się ku Staremu Miastu. To tam miejskie uliczki mają najwięcej uroku, a pomiędzy nimi kryją się trzeciofalowe kawiarnie, butiki i muzea.

Warto odwiedzić The MoMu, czyli muzeum mody, a także dom Rubensa, który mieszkał i tworzył w Antwerpii przez większość życia. Najstarszym budynkiem w mieście jest średniowieczny i bardzo malowniczy zamek Het Steen, zbudowany około 1200 roku. Wrażenie robi także port, drugi co do wielkości w Europie. Miał ogromny wpływ na rozwój miasta, które w XIV wieku było najbogatszym ośrodkiem handlowym i finansowym na Starym Kontynencie.

Na herbatę i ciastka jak z przyjęcia u Marii Antoniny warto wstąpić do pudrowo-różowej cukierni Domestic Cuisinette. W wiekowej piekarni Goossens można skusić się na charakterystyczną dla Flandrii bułkę najeżoną czekoladą lub ciastko francuskie z masą frangipane. W Chez Fred, przytulnym i bezpretensjonalnym bistro z kuchnią belgijską, zjemy mule z frytkami, krokiety krewetkowe, langustynki czy stoverij. /na podst. weekend we Flandrii/