Czy wyobrażacie sobie swoje miasto: Warszawę, Lublin, Wrocław, Gdańsk … w którym na całym obszarze od 9.30 do 19.00 nie jeżdżą ŻADNE samochody poza ograniczoną komunikacją miejską, taksówkami i rzecz jasna karetkami?
NIE? No właśnie, Dla mnie to był największy szok kulturowy. Trzy lata temu, na samym początku mojego pobytu, rankiem w słodkiej niewiedzy pojechałam po córkę na lotnisko i… nie mogłam wrócić do domu. Wszystkie zjazdy z okalającego Brukselę ringu R0 były zamknięte. Po wielu perturbacjach, sterowana telefonicznie dojechałam na obrzeża i komunikacją podmiejską i miejską dotarłam do celu. Powrót z lotniska zamiast 40 minut trwał 5 godzin a dodatkową atrakcją były wieczorne poszukiwania samochodu pozostawionego gdzieś daleko na przedmieściach. To było traumatyczne doznanie i chociaż dzisiaj obchodząc mój 4 Dzień bez Samochodu śmieję się z tego, to zawsze, kupując nowy kalendarz zamalowuję na kolorowo trzecią niedzielę września, żeby nie zapomnieć. Dzisiaj pogoda dopisała. Tysiące mieszkańców porusza się od atrakcji do atrakcji rowerami lub po pristu spacerem. Wszelka komunikacja jest oczywiście darmowa, centrum miasta obfituje w przeróżna pokazy i koncerty. Na Grand Place dominuje atmosfera piknikowa, kawiarnie wystawiły wszystkie stoliki na zewnątrz a na scenie przygrywa koreańska kapela w ramach Dni Różnych Kultur. Są biegi miejskie, parady i występy indonezyjskich zespołów, pokazy clownów, teatrów ulicznych. Przy Place de Brouck?re pokazy linoskoczków na taśmach rozpiętych 20 metrów nad deptakiem pełnym gapiów z zadartymi do góry głowami. Nikt się nie spieszy, nie przepycha… mija leniwy, relaksujący dzień. I o to w tym wszystkim chodzi… 🙂