Niekwestionowanym królem regionu Cantal jest majestatyczna, piramidalna sylwetka liczącego 6,9 milionów lat wulkanu Le Puy Mary (1787 m). Jego nazwa wbrew pozorom nie pochodzi od Marii ale od Mariusa – ucznia świętego Austremoine z Clermont, ewangelizatora i pierwszego biskupa Owerni. Na szczyt najprościej dostać się z Pas de Peyrol (1589 m), najwyższej przełęczy w całym Masywie Centralnym, ale trzeba pamiętać, że drogi dojazdowe są zamknięte od 1 listopada do 1 maja.

Jechaliśmy właściwie bez planu bo nasz GPS nie poradził sobie za dobrze w górskim terenie i poprowadził nas wąziutkimi dróżkami okalającymi pastwiska i lasy. Przez całą trasę modliłam się o to, aby nikomu nie przyszło do głowy jechać z naprzeciwka, gdyż wyminięcie na takiej drodze było niemożliwe. W wielu miejscach po jednej stronie mieliśmy skarpę leśną z ogromnymi paprociami zaczepiającymi się o boczne lusterko, po drugiej urwisko lub strumień. Modły zostały wysłuchane, na całej trasie spotkaliśmy tylko jeden pojazd – jadący z góry traktor ale szczęśliwie było to na skrzyżowaniu, co umożliwiło spokojny przejazd. Oczywiście okazało się później, że pod szczyt Puy Mary można dojechać szerszą i wygodniejszą drogą, jednak w słodkiej niewiedzy wspięliśmy się tam zakręconymi jak baranie jelita ścieżkami.

Z wygodnego parkingu potrzeba jeszcze około 30 minut marszu by pokonać pozostałe 195 metrów. Ścieżka jest dość stroma, ale niedawno wyremontowana i najbardziej zniszczone odcinki zostały zastąpione betonowymi schodami. Dla umilenia wspinaczki, można podziwiać oprócz niesamowitych widoków także florę. Wzdłuż szlaku rośnie charakterystyczna Gentiana lutea – żółta goryczka zwana czasem alpejskim bananowcem, z której robione są słynne lokalne nalewki pobudzające trawienie.

Ze szczytu rozciąga się zniewalający widok, przy dobrej przejrzystości powietrza oferuje panoramę aż do Mont Blanc ale też na siedem odchodzących gwiaździście malowniczych dolin. Utrudzeni górskim szczytowaniem wstępujemy do prowadzonej nieprzerwanie od 1967 roku przez rodzinę Bénet  Le chalet du Puy Mary – restauracji z wnętrzem w klimacie górskiej chaty i dużym tarasem widokowymi. Szef kuchni, Jean-Michel Bénet, serwuje kuchnię regionalną używającą wyłącznie  lokalnych produktów. Królują szynki, kiełbasy i wołowina z Salers, sery Cantal, Salers i St Nectaire, jagody, kasztany, jeżyny… Na późne śniadanie świetne będzie jajko sadzone z warzywami i pajdami domowego chleba z masłem poprzedzone wspomnianym wcześniej aperitifem z goryczki a na deser naleśnik ze świeżym dżemem jagodowym. Dla bardziej głodnych czekają wołowina z niebieskim sosem i truffade – ziemniakami z boczkiem i serem Cantal czy wielki burger domowy z sałatką frytkami i też oczywiście z truffade, które jest nieodłącznym składnikiem wielu lokalnych dań. Walorem dodatkowym wliczonym w cenę potraw są oczywiście widoki i niezwykle czyste powietrze.

Zjeżdżając drogą D680 w dół doliny rzek Impradine i Santoire trzeba jechać bardzo wolno, by móc nasycić się fantastycznym sielskim krajobrazem. Pojedyncze domy przyklejone do zboczy, ogromne łąki z maleńkimi z tej wysokości figurkami pasącego się bydła, kolejne szczyty górujące na tle nieba. Kraina Cantal – nazwa wcześniej kojarząca się raczej z przepysznym serem, będzie dla mnie od tej chwili synonimem potęgi dawno wygasłych wulkanów, które jednak nawet spokojne i pokryte zielonością robią potężne i niezapomniane wrażenie.