Nowa świecka tradycja nam się pojawiła i póki co, ma się nadspodziewanie dobrze. Od powrotu do Kraju, staramy się wszystkie ważne dni celebrować w teatrze, nadrabiając stracone lata bliskości z rodzimą kulturą. Nie jest to tak spektakularne jak urodzinowo-imieninowo-rocznicowe wycieczki, które były naszym udziałem przez kilka lat emigracji, ale z braku urlopu na żądanie wykiełkował miły zamiennik mający świetne rokowania. Dwa tygodnie temu śmialiśmy się do łez w Capitolu, podziwiając fantastyczny talent komediowy Katarzyny Skrzyneckiej w hitowym: „Kiedy kota nie ma…” a wczoraj oklaskiwaliśmy „Interes życia” Marcii Kash i Douglasa E. Hughes w żoliborskim teatrze Komedia.
Formuła rodem z filmu Billy Wildera Pół żartem, pół serio. Jest wszystko, co być powinno, tajemnice, nadzy modele, seksowna bielizna, szampan, przebieranki i zwroty akcji. Intrygi choć bardzo przejrzyste śmieszą, panowie udają panie biegając w szpilkach i peniuarach a wszystko dość dynamicznie zdąża do szczęśliwego finału.
Ale to nie spektakl, lecz druga część – wokalna była absolutnym gwoździem wieczoru.
„Najlepsze z najlepszych” – czyli podróż sentymentalna poprzez najwspanialsze piosenki lat 50-80-tych. Monika Rowińska, Iwona Loranc, Tomasz Dutkiewicz, Mariusz Totoszko i znany z musicalu Grease, fantastyczny Jakub Szydłowski przeprowadzili nas przez te lata śpiewająco. Półtorej godziny uśmiech zachwytu nie schodził mi z twarzy, hit gonił hit, mózg pracował szalenie, usiłując przypomnieć sobie wszystkich piosenkarzy oryginalnie wykonujących utwory. Dobra zabawa gwarantująca boskie samopoczucie na dużo dłużej niż sam czas spektaklu, tym bardziej, że udało się zaparkować tuż pod teatrem, co w obliczu mrozu i przenikliwego zimna miało kluczowe znaczenie…:)