Po porannej mgle nad Grobowcem Olbrzyma, słońce zachęcało do dalszej eksploracji nieznanego nam zakątka Ardenów. Najbliższe jest malowniczo położone w dolinie rzeki Semois tuż przy granicy z Francją Bouillon. Nad nim góruje potężny zamek a historia sięga X wieku. Początkowo należał do rodu niezależnych hrabiów, którzy panowali na okolicznych terenach. Co ciekawe, tych hrabiów było pięciu i każdy nazywał się tak samo. Najsłynniejszy z Gotfrydów de Bouillon – sprzedał zamek biskupom Li?ge za 3 złote marki i 1300 srebrnych marek, żeby móc dowodzić w pierwszej wyprawie krzyżowej na Jerozolimę. Został też jej pierwszym królem. Natomiast zamek przez wiele wieków przechodził z rąk do rąk a jego ostateczna wersja, którą obecnie oglądamy jest zasługą Ludwika XIV, który zlecił jego unowocześnienie. I faktycznie robi wrażenie, nawet obecnie. Wejście jest przez trzy bramy-mosty, dalej przez liczne dziedzińce otoczone murami obronnymi i wieżami. Można obejrzeć wypełnione bronią i narzędziami tortur lochy i wykutą w skale Salę Gotfryda. Z wieży Tour d?Autriche, pełniącej rolę obserwatorium, roztacza się fantastyczny widok na dolinę Semois.
22 kilometry w stronę Herbeumont drogą N83 i N884 dotarliśmy do dawnego wiaduktu kolejowego nad rzeką Semois. Wiadukt d?Herbeumont był zbudowany na początku XX wieku most z dawnej linii kolejowej 38 metrów nad lustrem wody i ma około 150 metrów długości. Ma siedem łuków, a do jego budowy potrzeba było dziewięciu milionów cegieł.
Linia kolejowa 163A była jedną z najbardziej spektakularnych i niezwykle drogich linii w Ardenach. Łączyła węzeł kolejowy Bertrix z francuskim miastem Carignan przez Semois a przede wszystkim tamtejsze kamieniołomy łupkowe, które były mocno eksploatowane Jego szczególne położenie, w pomiędzy Niemcami a północno-wschodnią Francją odegrało też strategiczną rolę w czasie obu Wojen Światowych.
Najlepszy widok jest z mostu pobliskiej drogi, ale zjeżdżając wąską dróżką w dół do podstawy wiaduktu, znaleźliśmy się nagle w centrum wioski Romów. Tylu cygańskich wozów nie widziałam nigdy, nawet w Les Saintes-Maries-de-la-Mer w delcie Camargues, które co roku 24 maja staje się celem pielgrzymki Cyganów do Czarnej Madonny. Pozostało mi schować aparat, wsiąść do auta i czym prędzej pojechać dalej. Dalej na trasie jest maleńka wioska Redu.
Kilkadziesiąt lat temu, nikomu by nie przyszło do głowy, żeby jechać w to miejsce. Ale wszystko się zmieniło, gdy jeden z mieszkańców – dziennikarz Noel Anselot, wrócił kiedyś zainspirowany walijską wioską książkową Hay-on-Wye i postanowił założyć własną osadę książkową w przepięknym regionie Ardenów w Belgii. Zaprosił sprzedawców książek z całego regionu, aby otworzyli swoje sklepy w niektórych oryginalnych budynkach Redu, aby zachować lokalny wygląd wioski. Wioska została oficjalnie uznana za miasto książki w 1984 roku po zorganizowaniu pierwszego festiwalu książki. Można powiedzieć, że DNA tego miejsca połączyło się nierozerwalnie z książkami, oprócz 24 antykwariatów jest też wytwórnia papieru, sortownia książek, organizacja charytatywna – oczywiście zajmującą się książkami i kilkanaście różnych sklepów rzemieślniczych, a wszystkie w taki czy inny sposób związane są z produkcją książek.
Obecnie przyjeżdża tam co roku 200-300 tysięcy osób rocznie a szczególnie tłoczno jest tam podczas La Nuit du Livre – Nocy Książki w sierpniu, kiedy wszystkie księgarnie są otwarte do rana, towarzyszą im targi lokalnych produktów i pokazy fajerwerków.
Od 2018 roku zaistniało tam jeszcze jedno wyjątkowe miejsce – prywatne Muzeum MUDIA – ale o tym w kolejnej notce.