Aalst jest znane z niezwykłego, trzydniowego Karnawału, który daje miastu i jego mieszkańcom własną, niepowtarzalną tożsamość i wizerunek, z którego są tylko dumni. Tradycyjnie, grupy karnawałowe w żartobliwy sposób kpią z lokalnych, krajowych, a nawet międzynarodowych wydarzeń. Każdego roku do miasta przybywa około 100 tysięcy odwiedzających.
Każdy ma tutaj prawo do wolności słowa i dobrze z niego korzysta. Chodzi o kpinę i satyrę bez zamiaru skrzywdzenia czegokolwiek ani kogokolwiek. Niezwykłe platformy, które przejeżdżają po ulicach, nie mogą zostać zbudowane w ciągu kilku tygodni, mieszkańcy przygotowują się do tego wydarzenia przez cały rok. To jest tradycja, ale przede wszystkim pasja przekazywana z pokolenia na pokolenie i trzeba dodać, ze to bardzo kosztowna pasja. Jednak dla mieszkańców Aalst jest tak naturalna, jak powietrze.
Gdy już zabawimy się przez ostatnie trzy dni karnawału i zapragniemy odpocząć od hałasu, kolorów i wydarzeń możemy zajrzeć do ustronnego miejsca 400 metrów od Głównego Rynku. Tutejszy beginaż został zbudowany na początku XIII wieku na terenie, który należał do opactwa Affligem i istniał w tym miejscu przez setki lat, aż do początku lat pięćdziesiątych XX wieku, kiedy to podjęto decyzję o wyburzeniu zrujnowanych wówczas domów i zastąpieniu ich mieszkaniami socjalnymi. Z rozbiórki ocalał jedynie klasycystyczny kościół św. Katarzyny z 1787r. i Kaplica św. Antoniego z Padwy z 1872 roku, oraz dwa oryginalne domy.
Obecnie Kościół jest świątynią prawosławną, parafią Gent-Aalst i centrum życia duchowego i kulturowego mieszkających tu Rumunów. Przy parafii działa szkoła, która zapewnia solidną edukację chrześcijańską i naukę ich języka ojczystego. Co roku organizowany jest kurs języka i literatury rumuńskiej a najciekawszą częścią są koncerty muzyki bizantyjskiej w wykonaniu chóru Archaniołowie.
Na terenie Boudenaershof, beginki zjednoczyły się około 1260 roku i już cztery lata później otrzymały szlacheckie potwierdzenie od hrabiny Margaret z Konstantynopola. Zaraz później rozpoczęto poważną budowę na dziedzińcu: założono ambulatorium i kościół.
Gdy w XVI wieku prawie cały beginaż został zniszczony, rada miasta stanęła na wysokości zadania, zapewniając środki finansowe na odbudowę. XVII wiek był okresem wielkiego dobrobytu dla Aalst a przez to i dla beginażu. Dalsze dzieje były zmienne, tak jak historia. W następnym stuleciu Francuzi zmienili kościół w salę bankietową, oczywiście wbrew woli beginek ale na początku XIX wieku przywrócony został spokój: beginki odzyskały swój kościół, a ich liczba wzrosła do osiemdziesięciu. Jednak okres ten nie był długotrwały, całość została kupiona w 1870 roku przez barona della Faille, który zezwalał na pobyt w beginacie jedynie za wysoką opłatą.
XX wiek oznaczał ciągłe zmiany, beginaż został kupiony przez Maatschappij voor Goedkoop Woningen, który w latach 1952-1959 zburzył prawie wszystkie domy i zastąpił je nowymi. Tyle w skrócie o historii.
Obecnie nie wygląda to najlepiej, pobliskie kominy strefy przemysłowej powodują silny zapach i uciążliwy hałas, neogotycka brama już nie istnieje, pozostało jedynie zwykłe przejście między dwoma apartamentowcami. Po prawej stronie kościoła odcinające się od innych kolorem i wielkością budynki z cegły o numerach 41 i 42, to jedyne zachowane domy z dawnej świetności beginażu.
Zachowała się też centralnie położona kapliczka pod wezwaniem św. Antoniego z Padwy. To miejsce kultu zostało zbudowane na grobie beginki Johanny Dedemaecker, która wybrała życie w wyjątkowo surowej ascezie i wstrzemięźliwości. Ta niezachwiana wiara pozwalała jej leczyć choroby i ból poprzez nałożenie rąk. Wszystkie te cechy doprowadziły do wielkiego podziwu wśród jej sióstr, co znalazło odzwierciedlenie w budowie miejsca pamięci. Johanna nie zdołała jednak pomóc samej sobie, zmarła na zarazę w 1631 roku.
Beginaż w Aalst opuszczałam z uczuciem smutku, przykro jest patrzeć jak na naszych oczach znika 800-letnia historia. Obrazu destrukcji dopełnia widok Drogi Krzyżowej na murze okalającym kościół, gdzie w nisze, w których znajdowały się kolejne stacje, wstawione są duże, czarno-białe zdjęcia belgijskich kolarzy. Nie wiem, czy dla parafian rumuńskich, którzy są beneficjentami tego miejsca, taki obraz jest lekcją przemijania czy po prostu aktem wandalizmu. Faktem jest, że historyczne miejsce miasta znika na zawsze.