Pomysł przywitania się z najwyższą w Europie Białą Górą przyszedł mi do głowy nagle, bo skoro jestem w Szwajcarii, tak blisko od francuskiej góry, dlaczego nie spełnić marzeń, które jeszcze nie zdążyły zaistnieć. Parę informacji z internetu i jedziemy do Chamonix skąd startuje dwuetapowa kolejka linowa na szczyt L’Aguilla du Midi na wysokość 3842 m npm. Cały transfer przebiega bardzo sprawnie, wagoniki odjeżdżają co 5 – 10 minut, zabierają około 20 osób. Mont Blanc (4810 m npm) – główny aktor ściągający tysiące widzów, oglądany z ogromnych tarasów widokowych, wydaje się być bliski i przyjazny. Jest bardzo wysoko, rozrzedzone powietrze płata figle, kolana miękną, gdy trzeba pokonać kilka schodków, krew w głowie pulsuje, włącza się odruch ziewania, żeby dotlenić szare komórki… Kolejne 40 m wjeżdżamy windą wewnątrz skały do kolejnej atrakcji: niezwykłego – całkowicie szklanego balkonu. Robi ogromne wrażenie, gdy trzeba wykonać pierwszy krok w nicość… mózg odbiera bodźce wzrokowe, przetwarza poziom ryzyka, rozpoznaje niebezpieczeństwo, więc włącza wewnętrzny alarm… Ratunkiem jest nie patrzeć w dół przez szklaną podłogę. Za moment wszystko powszednieje, nawet sąsiedztwo potężnych szczytów już nie jest atrakcją. Dziwny to mechanizm, zapewne dlatego człowiek pędzi przez życie szukając coraz to nowszych doznań. Atawistyczna siła napędzająca świat. Adrenalinę podniósł też operator wagonika, który zjeżdżał z nadmierną prędkością, powodując potężną amplitudę kołysania. W takim momencie przypominają się inne zdarzenia jak tragiczny wypadek w włoskim kurorcie narciarskim Cavalese w 1998r, kiedy to pilot z amerykańskiej bazy NATO urządzając sobie dla zabawy loty na małej wysokości nieszczęśliwie przeciął skrzydłem linę nośną kolejki. Odetchnęłam spokojnie stawiając stopę na ziemi…