Z Brukseli wyjeżdżaliśmy rankiem w strugach deszczu, lekko przejaśniło się dopiero we francuskim Arras na tyle, że nie musiałam rozkładać parasolki. Gdy wczoraj wieczorem kupowaliśmy bilety na podziemną trasę po kredowych kopalniach, wydawało się, że przynajmniej tam nie będzie nam kapać na głowy. Nic bardziej mylnego. Kreda jest higroskopijna i przepuszczalna i w podziemnych tunelach woda swobodnie przesiąka do pewnej głębokości. Dopiero 12 m poniżej poziomu bruku Place des Héros zrobiło się sucho. Nie ma teraz wielu turystów, nasza przewodniczka Audrey miała nas tylko dwoje i bez problemu przeszła na angielski. Ciekawe dzieje ma to miasto, silnie związane z koronką tuneli, które początkowo służyły tylko jako miejsce wydobycia budulca na tutejsze domy, a w czasie I Wojny Światowej połączone w 20-sto kilometrową siatkę pozwoliły przegrupować niepostrzeżenie 20 tysięcy żołnierzy bliżej linii frontu. Ponad 20 lat później gdy II Wojna Światowa znowu przetaczała się przez te tereny, chroniły mieszkańców Arras w czasie bombardowań niemieckich i alianckich.
Ziemie od Calais i Dunkierki w stronę Paryża przeżyły niewyobrażalne tragedie wielokrotnie. Niemal w każdej wiosce i miasteczku są cmentarze i pomniki w hołdzie żołnierzom francuskim, brytyjskim, kanadyjskim, polskim, żydowskim ale także niemieckim. Gdy patrzy się na białe krzyże aż po horyzont, co kilka kilometrów: tu 44 tysiące, tu 56 tysięcy, tu 20 tys… mózg nie pojmuje ogromu cierpienia. Wojny zmieniają DNA walczącym, ich rodzinom, potomkom wiele pokoleń w przód.
W samej bitwie pod Arras w ciągu 39 dni od 9 kwietnia do 16 maja 1917 r. zginęło 300 tysięcy, około 4 tys dziennie osiemnastolatków, dwudziesto, dwudziestoczterolatków… Na Monument des Fraternisations w Neuville-St.-Vaast La Targette jest cytat: „Może pewnego dnia powstanie tutaj pomnik braterstwa”.
Powstał… czy coś zmienił w myśleniu ludzi? Nie! Nic się nie zmieniło – niewiele ponad dwadzieścia lat później wybuchła II Wojna Światowa…