Lataj LOT-em… takie reklamy pamiętam z młodości. Nie lubię małych samolotów, w których czuć każde drżenie, każdą przecinaną chmurkę. Powraca stres sprzed lat, gdy byłam pewna, że za parę sekund będą o nas pisać we wszystkich gazetach świata. Gdy samoLOT opadał bezwładnie i ostro się wznosił na przemian, a stewardessy miały chorobę powietrzno-morską. Dziś nie było aż tak tragicznie, ale strefy zmiany ciśnienia wprowadzające samolocik w stan permanentnego drżenia nie były ani trochę przyjemne. Później potoczyło się już wszystko świetnie. Wynajęty przez internet samochód czekał cierpliwie na nas na lotnisku i okazał się dużo lepszy niż zakładaliśmy. Przez chwilę problemem było przestawienie się po wielu latach na manualną skrzynię, ale lekarstwo okazało się bardzo łatwe, po prostu należało wyłączyć radio, by wycie silnika przypominało o zmianie biegów. Tysiąc spraw dotyczących mieszkania, które w ostatnim czasie nie pozwalały nam spać w nocy, po kolei się rozwiązywały i prostowały. Wykonawcy zrobili wszystko lepiej i dokładniej niż w założeniach, udało się szalenie dużo spraw popchnąć do przodu i poumawiać na kolejne terminy kolejnych wykonawców, zakupić sprzęty i popłacić wszystkie faktury. To był dobry tydzień, bardzo dobry… tylko dlaczego czujemy się jak po przebiegnięciu maratonu?