To, co mnie zaciekawiło najbardziej to bliskie, przyjazne relacje księży z rodzicami i młodzieżą. Ksiądz nie jest tu Bogiem Wszechwiedzącym i nie zachowuje się wyniośle tak jak w Polsce. W tym kraju nikt nie MUSI przyjmować sakramentów. Jeżeli to robi, to jest o tym przekonany. Nie ma polsko-sąsiedzkich nacisków dewotek więc przekłada się to na absolutnie radosną atmosferę. Pierwszy raz zabiorę głos w sprawie religii, ale jestem przerażona tym, jak polscy rodzice utwierdzają swoje dzieci w przekonaniu, iż drenaż kieszeni bliskich jest najważniejszy. Już na samym początku wybiera się rodziców chrzestnych mających grube portfele… a w czasie pierwszej komunii pod presją rodziców – dziecko nastawione jest na liczenie prezentów. Nie są ważne więzi rodzinne, tylko gruba koperta podarowana przez wujka czy ciocię, których dziecko nawet wcale nie zna, bo czy pamięta o imieninach i życzeniach dla chrzestnych? NIE…czy na to jest za małe? Raczej nie, skoro potrafi szczegółowo powiedzieć na co wyda ich pieniądze. To właśnie teraz ma poznać swoich chrzestnych przez pryzmat zer za jedynką i zapamiętać aż do ślubu… bo dopiero wtedy wyśle kolejne zaproszenie, licząc na kolejny przypływ gotówki… Czyż nie jest tak?