Przez całą podróż po Francji zamartwiałam się, jakąś potencjalną przeszkodą, która mogłaby opóźnić mi dojazd do domu. Powrót zaplanowany na niedzielny wieczór powodował stres, bo już o 7.00 rano w poniedziałek powinnam siedzieć w samolocie do Portugalii… I siedzę…oddycham głęboko przed startem. W głowie dawne strachy sprzed trzydziestu lat. Potworne turbulencje, po których trauma pozostała mi do dzisiaj. Przez wiele lat nie latałam, przez co moje podróże były mocno czasochłonne i męczące, ale od kilku lat po prostu nie mam wyjścia. Nie mam tyle czasu, żeby spokojnie jechać samochodem. W czasie lotu zwykle gram w różne głupie gierki na komórce, żeby tylko nie myśleć i przyspieszyć czas… Po chłodnym, deszczowym poranku w Brukseli, Lizbona wita mnie upałem. Uwielbiam lotniska, gdzie można niemal z płyty lotniska odjechać metrem. Szybciutko kryję się w tunelach i za chwilę przesiadam do najsłynniejszego tramwaju 28, który dowiezie mnie do hotelu. Bardzo chciałam mieszkać w sercu Alfamy, wychodzić wprost w plątaninę uliczek wijących się po wzgórzu. Obserwować przeciskające się na zakrętach starutkie żółte tramwaje… i wszystko jest tak, jak sobie wymarzyłam. Teraz tylko spacerując, czekam na córkę, która przyleci popołudniowym lotem z Warszawy. Uwielbiam te nasze babskie wypady. Fajnie mieć już dorosłe, samodzielne dziecko… Siedząc nad kawą na Praca do Comercio łapię się na myśli, że jestem tak szczęśliwa, że sama sobie zazdroszczę 🙂