Zurych to najdroższe miasto na świecie, w ostatnim rankingu wyprzedził panujące do niedawna niepodzielnie Tokio. Spodziewałam się elegancji, bogactwa i dobrego smaku. To, co zastałam … przypominało prowincjonalne miasto, które lata świetności miało dawno za sobą. Główna ulica Banhoffstraße, brudna, przaśna i zwyczajna. Prawdziwa była tylko niczym nie uzasadniona drożyzna: 1 godz parkowania to 4 euro, obiad dla dwóch osób w podrzędnej restauracji był w cenie kapelusza słomkowego czyli 100 euro, mała pizza Margaritta w dość podejrzanym miejscu -19 euro a najtańsza, maleńka kawa espresso w barku przy bocznej uliczce – około 5 euro. To nie są towary luksusowe, a jednak ceny mocno wyśrubowane. Mam tylko jedno wytłumaczenie: potężny zysk musi być spożytkowany na utrzymanie neutralności państewka. Warto mieć też świadomość, że każdy dorosły obywatel posiada w domu broń, gdyż po obowiązkowej służbie wojskowej zabiera ją ze sobą, to naturalne w tym kraju, a pozwolenie trzeba mieć jedynie na naboje. Ulice są monitorowane, często spotyka się patrole umundurowanych lub nie funkcjonariuszy. Większość domów, bloków i urzędów wyposażona jest w schrony, daje to obraz dość nietypowego państwa, które kosztem ostrego rygoru i potężnych nakładów finansowych z przyzwyczajenia utrzymuje neutralność.