Lot był dłuższy niż zwykle, za to widoki tuż przed lądowaniem wynagrodziły wszystko. Morze opływające tysiąc wysp o poszarpanych brzegach, w złotym blasku zachodzącego słońca to widok nieziemski. Hotel, okazał się być świetnie usytuowany. Z przeszklonej restauracji na dachu rozciąga się fantastyczny widok na Akropol i na całe Ateny. Kilka minut marszu pod górę (bo w Grecji nieustannie jest pod górę) i znaleźliśmy się w najstarszej części miasta – dzielnicy Plaka i Anafiotica. Nie da się uniknąć innych turystów, ale można znaleźć knajpkę z domowym jedzeniem poza oficjalnymi szlakami wycieczek. Oczywiście królują tu tzadzyki, do których żaden kucharz nie żałuje czosnku, ale warto też spróbować innych lokalnych dań i koniecznie domowego wina, które kelner nalewa prosto z kraników do litrowych karafek. Ewenementem jest baklawa podawana z kwaśną śmietaną, miodem i orzechami. Wrażenia smakowe i wizualne są niesamowite… spacerując w plątaninie uliczek, wchodząc do wielu restauracyjek na kolejne degustacje potraw jednocześnie ma się cały czas świadomość obcowania z wielowiekową historią, bo Akropol widać z każdego niemal miejsca w mieście.