Błędem była moja ignorancja i indolencja, oraz naiwne przekonanie, że lokalne dania to zawsze sam cud-miód. Otóż dzisiaj przekonałam się, że nie zawsze mam szczęście. Zamówiłam galette du Troyes. Miałam nadzieję na smakowite lokalne gryczane naleśniki z tutejszą kiełbaską, serem i cebulką. Dostałam coś tak nieziemsko śmierdzącego, że nie byłam w stanie nawet siedzieć blisko tego dania. I to nie była wina sera… lecz jak się okazało słynnych tutaj kiełbasek andouillette z żołądków, podgardla i jelit wieprzowych, cuchnących jak sterta kompostu.
Robiąc andouillettes, kroi się na paski wszystkie składniki, przez dwa dni marynuje się w winie z ziołami i warzywami, pakuje we flaki i gotuje się dwukrotnie po około dwie i pół godziny w marynacie z bulionem. Specjał ten ma wielu zwolenników w niektórych regionach Francji.
W drugiej połowie XX wieku powstała nawet specjalna organizacja – Association Amicale des Amateurs d’Andouillette Authentique (AAAAA) zrzeszająca krytyków gastronomicznych i restauratorów aby zapewnić wysoką jakość andouillettes. „A do potęgi piątej” przyznaje nawet wyróżnienia najlepszym producentom. Nie zdołałam jednak docenić walorów tego dania. Kelnerka była bardzo zmartwiona widząc nienaruszoną porcję. Dostałam propozycję zamiany na inne danie, ale niestety nie mogłam już nic przełknąć. Muszę jednak przyznać, że rachunek nie zawierał zapłaty za andouillettes… Jej starania mogłam wynagrodzić tylko odpowiednim napiwkiem, a morał z tej historii jest prosty i znany od wieków: „kto pyta, nie błądzi”. Dodałabym drugą część do tego zdania: „i nie chodzi głodny” 🙂