Od zawsze uważany za najbardziej romantyczne miasto, marzenie wielu ludzi, powitać Nowy Rok w Paryżu… Owszem, dlaczego nie? Hotel zamówiony już dawno, parking tuż obok, co jest bardzo rzadkie w tym mieście. Blisko do wieży, z bardzo dobrym dojazdem. Ale nam trzeba czegoś więcej niż nocy spędzonej z szampanem. Wyjazd o 3.00 nad ranem, żeby po trzech godzinach zobaczyć sylwestrowy Paryż pusty, przygotowujący się do szalonej nocy. Wieża jeszcze spała, nieoświetlona, sprawdzana przez policję, otoczona milionem płotków powoli dawała się oświetlać wschodzącemu słońcu. Ożyła, gdy żółta kula wyłoniła się zza Ecole Millitaire na końcu Pól Marsowych. Nagle, ze wszystkich stron zaczęły nadjeżdżać japońskie wycieczki, zrobiło się tłoczno … czas na śniadanie. Później było już tradycyjnie i przewidywalnie. Daliśmy się ponieść tłumowi przez Pola Elizejskie wzdłuż Jarmarku Noworocznego do ogromnego diabelskiego koła, gdzie za 12 euro od osoby, można się przejechać dwa(!) obroty. Teraz rozumiem, dlaczego nie było kolejki do tej wątpliwej atrakcji. Wydaje się, ze po listopadowych zamachach Paryż żyje normalnie, ale to raczej złudzenie. Zapełnione zwykle do ostatniego miejsca stoliki przed restauracjami i kawiarniami stoją puste, czasem w ogóle ich nie ma. Wszyscy, my również wchodziliśmy do środka, żeby zjeść obiad czy sylwestrową kolację. Tłum w centrum jest raczej japońsko-amerykański niż francuski, co widać po wielkości tabletów używanych do robienia zdjęć. Samo powitanie Nowego Roku było dość ograniczone. Nie było żadnych fajerwerków, natomiast bardzo podobała mi się przyjazna, radosna atmosfera i pokaz świateł na Łuku Tryumfalnym, przedstawiający sceny z życia Francji. Było spokojnie, bez żadnych ekscesów, w szczelnym kordonie policji i wojska. Smutno tak…porównując nie tak dawny wspaniały pokaz sylwestrowych sztucznych ogni nad rzymskim coloseum, chce się wołać – dawna, szalona Europo…wróć!!!