Każde święta są inne. Niektóre bywały tak pełne najbliższych osób, że salon wyglądał jak noclegownia ale też takie, że zasiadaliśmy do stołu tylko we dwoje lub szliśmy do restauracji wypróbować gwiazdki Michelina. Natomiast zawsze jest pachnąca choinka, najczęściej duża, opleciona świecącymi niteczkami, przystrojona ulubionymi srebrnymi szyszeczkami, pamiętającymi lata 60-te ubiegłego wieku obok nowiutkich, które zachwyciły całkiem niedawno. Najciekawsze są bombki-prezenty, o których się zawsze rozmawia wieszając… O! Pamiętasz? Te maleńkie cudeńka są od Karoliny, przywiozła je nam gdy po raz pierwszy przyjechała na naszą emigracyjną Wigilię, a to piękne brokatowe serduszko jest od Niki, dostałam je na przedświątecznym lunchu przy Europarlamencie, te białe z anielskimi piórkami kupiłam przypadkiem w Brukseli w sklepie, którego już nie ma, ta srebrna jest z Wiednia z christmasowego marketu pod ratuszem. Biały łańcuch jest z Rzymu, a ten kleiliśmy wszyscy razem z kolorowych paseczków sześć lat temu… Wspomnienia płyną i otulają jak miękki szal, niezmiennie powodują uśmiech i zamyślenie. Wątki się rozchodzą na boki jak delikatna pajęczyna. Czasem jest mocna a czasem rozrywa się, gubiąc daty, osoby, wydarzenia… dochodzą nowe, czasem bardzo zaskakujące nitki, nieustannie i niezmordowanie budujące tę sieć. W tej zawiłej plątaninie pojawiają się nowi ludzie, zaś niektórzy odchodzą albo milkną z niezrozumiałych przyczyn. Czasem osoby bardzo bliskie, nagle odsuwają się, stając się obcymi, jakby nieznanymi. Zacierają po sobie ślady systematycznie i bardzo skutecznie tak, że w końcu ich obraz blednie i znika w naszej pamięci…
Takie są nasze Wigilie…