Takie rzeczy się nie zdarzają, a jednak w wyniku niesamowitego splotu okoliczności TO się wydarzyło, i pomijając te wszystkie pokręcone powody, jesteśmy już w Brukseli. Nawet mieszkanie znalazłam tuż za rogiem poprzedniego, a okna sypialni wychodzą na to samo atrium pełne drzew. Po drodze do metra Schuman, zawsze mijałam remontowaną wtedy kamienicę. Gdy spod rusztowań wyłonił się białoszary tynk, powiedziałam, że tu mogłabym zamieszkać. I… po roku właśnie tak się stało. Natomiast od mojego ulubionego szklanego budynku Charlemagne, na który miałam widok przez poprzednie cztery lata dzieli mnie teraz tylko wąska uliczka, więc poranną kawę mogę pić rozkoszując się fajnym widokiem. Życie kilkadziesiąt metrów od Berlaymontu, najbardziej charakterystycznej w całej Dzielnicy Europejskiej wieloramiennej siedziby Komisji Europejskiej, ma swoje blaski i cienie, bo taki adres, to nie tylko prestiż i eleganckie sąsiedztwo ale i niedogodności w czasie szczytów unijnych czy manifestacji, gdy szczelny kordon policji, chroniący premierów i prezydentów nie przepuszcza mnie do mojego banku, gdy helikoptery z ogromnymi reflektorami latają nad naszymi kamienicami, gdy nie mogę podjechać pod dom samochodem, bo ulica zablokowana jest zasiekami z drutu kolczastego a korki tworzą się większe niż zwykle… to wszystko zaakceptowałam, traktując jako swoisty folklor. Uwielbiam za to pobliski park Cinquantenaire z monumentalną bramą i budynkami muzeów, lubię skwer Marie-Louise z jeziorkiem i stadem mieszkających tam kaczek. Ptaki skrzętnie unikają jego środka, ze względu na fontannę strzelającą wodą bardzo wysoko a gdy czasem zdarzy się w zimie niewielki mróz, kaczki przezabawnie ślizgają się na swoich szerokich łapkach, przewracając się ku uciesze oglądających. Z mojego mieszkanka jest wszędzie blisko. Dwie linie metra, mnóstwo autobusów a spacerem w kwadrans można dojść do królewskiego pałacu. Mieszkanie w sercu „ED” (European District) to także turkot walizeczek po bruku, gdy pracownicy okolicznych biur spieszą się na piątkowe samoloty do swoich domów, to tłumy w parku, na ulicach i pobliskich restauracjach w porze lunchu, ale także pustki weekendowe, gdy restauratorzy zamykają swoje przybytki na cztery spusty czy dla kontrastu, kawalkady samochodów ze zmieniającymi się tylko chorągiewkami i policyjną asystą na sygnale, wiozące „najważniejszych tego świata” na kolejne rozmowy o naszej przyszłości.
Powrót po roku do znanych miejsc jest łatwy… i mam nadzieję, że życie tutaj również takie będzie…