Żałuję niezmiernie, że przypływ nad Bałtykiem jest znikomy… gdyby tak jak tu, w ciągu kilku minut woda po cichutku zakrywała 300 metrów plaży, nastałby armagedon… mamuśki łapałyby dzieci, tatusiowie rozstawione parawany a w tym czasie dobytek przyciągnięty na wózeczkach i przydźwigany przez mężczyzn topiłby się w odmętach szarej wody. Puszki z piwem, papierosy, tuziny kanapek i batoników, butle coca coli i tony owocaśnych żelków Haribo… jak to strata!
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do maleńkiego miasteczka Veurne, kilka kilometrów od morza. Oprócz największej depresji w kraju – 4 m p.p.m jest piękny flamandzki rynek z charakterystycznymi kamienicami i ratuszem, zamek Beauvorde, muzeum piekarstwa i bardzo dobre restauracje. A przede wszystkim dużo bardziej relaksująca atmosfera niż na wybrzeżu.