Zachciało się nam zobaczyć panoramę Marsylii o świcie… budzik wyrwał mnie po 20 minutach snu, bo w tej całej ekscytacji sen ominął moje potrzeby tej nocy, a budzik nastawiony… więc po prostu zadzwonił o 4:00, żeby dojechać na miejsce zanim mocne słońce oświetli miasto.

W miarę jak autko wspinało się wąskimi, obstawionymi po obu stronach samochodami, traciliśmy nadzieję na upchnięcie – bo o zaparkowaniu nie było mowy – gdzieś naszego. Może smart, miałby szansę gdzieś się wcisnąć, ale nie nasze 5-metrowe kombi. Niespodzianek ciąg dalszy był taki, że wzgórze z Bazyliką  Notre Dame de la Garde i schodami na tarasy są zamknięte wysoką na sześć metrów stalową bramą. Natomiast okazało się, że jest to miejsce oblegane przez pijanych i naćpanych młodych ludzi, którzy w ramach rozrywki skakali po dachach zaparkowanych samochodów. Jakoś nie czułam się zbyt komfortowo idąc z aparatem i plecakiem pełnym obiektywów, portfelem z wakacyjną gotówką i dokumentami… Szybko odechciało mi się zdjęć a tym bardziej czekania na pierwsze promienie słońca w takim towarzystwie.

Nie wszystko udało się zarejestrować, ale zjeżdżając w dół do portu w ciągu kilku minut byliśmy świadkami trzech bójek a dwóch ledwo widzących na oczy młodzieńców dla zabawy kładło się nam przed maską na ulicy zmuszając tym samym do zatrzymania. W końcu na Rue Fort Notre Dame trzeba było złamać przepisy i przejechać przez skrzyżowanie na czerwonym świetle, bo otaczająca nas z każdej strony grupka robiła się większa i bardziej agresywna.

Foto z kamerki samochodowej.

Zresztą całe centrum wokół zapełnionego ogromnymi jachtami Vieux-Port o 6:00 rano było zdominowane przez młodych ludzi dla których nocne imprezy jeszcze się nie skończyły a fantazja procentów i presja kolegów działała mocno.

Dopiero gdy wjechaliśmy na A7 rozpoczynają się w centrum Marsylii, przestałam zaciskać dłonie na trzymanym aparacie… Chyba nigdy nie opuszczałam żadnego miasta z większą ulgą.

To, że nie wolno się zapuszczać do północnych dzielnic, było wiadome od zawsze ale, że centrum miasta i okolice bazyliki stały się równie niebezpieczne i to o świcie, było niespodzianką. Czytałam ostatnio, że po jednym z bardziej niespodziewanych nalotów na 15 dzielnicę oprócz 70 kilogramów narkotyków i broni, sprzedawcom zarekwirowano też coś w rodzaju tablic reklamowych. Niczym w barze wypisana była na nich oferta handlowa: nazwa narkotyku, cena, opis działania, a nawet pochodzenie.  

Zresztą służby w Marsylii znajdują też na ulicach ulotki rekrutujące do pracy dilerów.: „Twoja drogeria (la drogue po fr. narkotyki) „Capsule Corp” szuka sprzedawcy. Praca na ulicy na pełen etat. Do obowiązków należy witanie klientów i dbanie o dobrą sprzedaż oraz wizualna kontrola otoczenia”.

Dla nastolatków to dobrze płatna praca. Już sama „kontrola otoczenia”, czyli ostrzeganie przed wjeżdżającymi do dzielnicy policjantami, lub podejrzanymi samochodami to 2-3 tys. euro miesięcznie. Drobni dilerzy dostają oczywiście znacznie więcej. Wiele nie ryzykują, w przypadku wpadki ze względu na swój wiek przeważnie są szybko wypuszczani.

Nie twierdzę, że w tym momencie mogliśmy być celem napadu, ale skoro potrafią przystawić pistolet do szyby samochodu uwielbianym piłkarzom Olympique Marsylia, to nie sądzę, żeby zbytnio wahali się przed napaścią na zwykłych turystów, którzy sami się pchają tam, gdzie być nie powinni.

W tym wszystkim pojawił się wątek edukacyjny: wymarzonych zdjęć nie ma, ale są doświadczenia i nauka na przyszłość, żeby dobrze sprawdzić nie tylko dojazd i parkingi na mapach Google, ale przede wszystkim ocenić potencjalne niebezpieczeństwo zanim zapuścimy się znowu w podejrzane miejsca w obcym mieście.