Prognozy były fatalne, deszcz a może nawet jak to w Belgii – ulewa miała trwać cały dzień i cała noc. Jednak moja tęsknota za morzem weszła już w fazę krytyczną i… nie zważając na nic pojechaliśmy. Wzięłam buty i skarpetki na zmianę, sprawdziłam, czy w bagażniku jest wybór parasolek, nawet ciepły zimowy szalik narzuciłam na ramiona i tak przygotowana zasiadłam za kierownicą. Oczywiście całą drogę padało, mżyło, kropiło i lało… Pogoda odpuściła gdy powiedziałam: “fajnie, że pada, umyje nam samochód”..:) Natomiast w Ostendzie było już całkiem przyjemnie, tym bardziej, ze niemal pusto. Kawiarnie uwolnione od turystów, zapełniły się mieszkańcami i stałymi bywalcami, którzy znają wszystkich. W nagrodę za moją niezłomną wiarę, wyszło nawet słońce ocieplając jesienny entourage. W tym roku w Belgii króluje Złota Polska Jesień i bardzo mi się to podoba..:)