Jadąc w kolejne miejsce zaczytuję się przewodnikami we wszystkich dostępnych mi językach. Czytam blogi bywalców i mieszkańców. Poszukuję “smaczków”, historyjek i nietuzinkowych miejsc. Nie zawsze się udaje przed wyjazdem, czasem dopiero będąc kolejny raz, trafiam przypadkiem na perełkę, którą tulę i hołubię w sercu opowiadając o niej do końca świata. To, co koniecznie trzeba zobaczyć w Londynie? Parlament z Big-Zegarem, Pałac Królowej, Wielki Młyn, Twierdzę ze skarbcem i trawnikiem na którym ścinali wysoko urodzonych, milion muzeów, będących punktem szeroko opisywanym w każdym przewodniku, most ze szklanymi kładkami, które okazały się być nie-szklane i oczywiście Oxford street reklamowana jako najwspanialsza ulica handlowa. Niestety, nie jest to elegancka Via Monte Napoleone w Mediolanie. Rzeczywistość jest nieco inna. Po prostu rozgościło się tam kilka Preemarków, H&M-ów i prawie 300 pomniejszych sklepowych firemek. Bajki o tym, że można kupić świetne T-shirty po 2 i garnitury po 50 funtów są półprawdą, gdyż na metkach widnieje dyskwalifikujący napis: 100% poliestru. Tam nie ma okazji cenowych, są natomiast towary bardzo miernej jakości. Po te lepsze trzeba iść ze złotą kartą na Bond Street. Londyn jest drogim miastem dla kogoś zarabiającego na kontynencie a po Brexicie lewostronna wyspa jeszcze bardziej skręci w stronę Kosmosu.