Wsiadałam do samolotu z potwornym bólem głowy. Chyba to wypadkowa 6 tygodni w ciągłej podróży, niedospanie, ciągłe zmiany miejsca, starty i lądowania, których się tak bardzo boję a do tego mnóstwo małych codzienności wypełniających głowę. Czuję całą sobą, że potrzebuję odpoczynku, takiego zwykłego pomieszkania w domu. Troszkę się ostatnio działo: długa podróż po Francji od Oceanu Spokojnego do Morza Śródziemnego i powrót przez Owernię – krainę wulkanów, później od razu następnego dnia po powrocie  – lot do Portugalii na spotkanie z córką… a trzy dni temu powrót po wojażach po Ukrainie –  miejsca, gdzie ludzie żyją za 25 euro miesięcznie. Po tych doznaniach Mediolan jawi się jako zupełnie inna planeta. Chociaż, jedno je łączy… Otóż w Odessie zaczął rozmawiać ze mną starszy pan. Stwierdził, że to nie wypada, żeby kobieta chodziła w “takich” butach. Miałam na stopach wygodne, lekkie adidasy, świetne do eksploracji miasta z nierównymi chodnikami ale on uznał, że musi zwrócić mi uwagę, co powinno zaowocować wymianą moich butków na  sandałki na obcasie, świetne też do Mediolanu. I faktycznie ukraińskie kobiety od rana paradowały ubrane i umalowane tak, jakby za moment szły na całonocne party. Natomiast w Mediolanie Kobiety zachwycają całą sobą. Jedwabne sukienki i piękne szpilki noszą z taką gracją, że nawet ja – kobieta musiałam się za nimi oglądać. Uwielbiam mieć tyle czasu, żeby się nie spieszyć, żeby nie zwiedzać, tylko chłonąć całą sobą tkankę miasta, ten ruch uliczny, który niczym krwiobieg wypełnia ulice, pulsuje w upalnym szczycie zwalniając dopiero nad ranem gdy robi się nieco chłodniej. Siadam w kawiarni jak najbliżej ulicy, z lampką wina, która jest moim pretekstem i tarczą za którą się chronię, by bezwstydnie przypatrywać się innym. Przyjeżdżam tu co kilka lat od bardzo dawna, Mediolan był na czele miast w których mogłabym zamieszkać, ale teraz nie jestem już tak tego pewna. Bardzo się zunifikował, zatraca dość szybko swoje charakterystyczne cechy. Dawniej był dla mnie synonimem eleganckiego mężczyzny w fantastycznie skrojonym garniturze i błękitnej koszuli. Teraz przybiera twarz zmęczonego, zagonionego imigranta usiłującego sprzedać mi na ulicy cokolwiek: obrazki, kolorowe nitki na rękę, okulary, chustki czy podrabiane torebki. Od świtu do północy jestem zaczepiana, zagadywana i poszturchiwana. Nie lubię tego, choć w pewnym stopniu rozumiem, ale przez to coraz mniej mam miłości do tego miasta i coraz bardziej tęsknię do Warszawy.