Od wczoraj poruszenie na ulicy. Stanęły znaki zakazu parkowania na całej długości po obu stronach. To ewenement, gdyż zwykle wyłączony bywa kawałek kilkumetrowy ze względu na czyjąś przeprowadzkę czy remont, ale żeby cała ulica… Takiego rozmachu jeszcze nie było, tym bardziej, że parę numerów w górę jest polska ambasada a w dół dom burmistrza Brukseli. Z tych względów zwykle omijają nas armagedony totalne. Ale nie dziś… Rano mieszkańcy wyjechali do pracy samochodami, pozostawiając puste prostokąty. Kilka aut nie miało szczęścia i w kilka minut zostaly zapakowane na lawety, które odwiozły zdobycz na najdroższy parking na świecie. Koszt wywozu, parkowania i mandat za niedostosowanie się do wymalowanych kredą na mobilnych znakach dat, to kilkaset euro. Oczywiście, nie jest w to wliczony stres kierowcy na widok a właściwie brak widoku własnego samochodu. Później było coraz ciekawiej… Spodziewane 20 tysięcy Katalończyków, rozrosło się do 45 tys. Maszerowali pod moim balkonem ponad trzy godziny. Były bębny, ukulele, śpiewy, krzyki, skandowanie haseł: Europe – wake up!, Catalonia is not Spain! Respect Catalonia!
Współczułam im troszkę, bo deszcz i zimny wiatr to nie jest najlepsza aura na przemarsze i oddzielanie kawałka kraju. Przestałam współczuć późnym popołudniem, gdy z racji mężowskiej nogi w gipsie nie mogliśmy skorzystać z dobrodziejstwa podziemnego podróżowania metrem, z konieczności jadąc ten jeden przystanek autem. Niestety Katalonia zemściła się na mieszkańcach Brukseli. Setki autokarów z literką “E” na rejestracji, które przywiozły 45 tysięcy osób, skutecznie zablokowało całą dzielnicę. Stały wszędzie, na każdej wąskiej i szerokiej ulicy, na każdym parkingu i placyku. Spowodowało to cud! Samochody na obszarze kilku kilometrów kwadratowych przestały jeździć! Nie, nie zdematerializowały się, ale po prostu stanęły na bardzo długo w jednym miejscu i my razem z nimi. Postaliśmy tak prawie trzy godziny, po czym uznaliśmy, że ambasador nie będzie dłużej na nas czekał z opłatkiem w ręku i po prostu wykorzystując jakieś minimalne zawirowanie, zaczęliśmy podążać w odwrotnym kierunku. Wielka szkoda, bo miałam piękną sukienkę a na nogach fantastyczne, srebrne butki…