Z tą belgijską zimą to ściema! Sypie śnieg, przez godzinę, nawet go widać na ulicach bo wszyscy chodzą z komórkami uwieczniając to dziwo… Ale ten śnieg, to nie śnieg taki normalny, jaki wszyscy znamy. To jakaś atrapa napompowana żrącą wodą.
Po piętnastu minutach, w moich polskich nieprzemakalnych śniegowcach chlupała woda po kostki. Na ulicach i placach przechodnie rozdeptali wszystko co białe a auta wyślizgały wodną maź na idealne lodowisko. Na letnich oponach nikt nie mógł podjechać pod 1% stromiznę. Gdy wracałam po godzinie do domu, panował względny spokój. Samochody, które stały wcześniej, stały dalej w równym rządku, czekając na odwilż. A ta już właściwie cały czas jest, bo pomimo śniegu, jest +5. Za to dantejskie sceny dalej rozgrywały się w mieście, ponieważ zamknęli wszystkie tunele i na lotnisku, gdzie pasażerowie nie mogli odlecieć od świtu do nocy przez niewielki, belgijski opad mokrego śniegu. Dały się zaobserwować śmieszne rzeczy jak odśnieżanie białej czapki na wielkiej tesli kartką papieru albo kartą kredytową, zamiatanie wody pośniegowej na ulicach i przystankach miotłami i lepienie 30 centymetrowego bałwanka ze śniegu, zmieszanego w połowie z psimi kupami. Bieli na ulicach za chwilę już nie było, ale pretekst do nic-nierobienia u wszelkich służb pozostał. W taki dzień najlepiej jednak posiedzieć na własnej kanapie sącząc herbatkę, albo jeszcze lepiej wino czekając na lato.