Za tydzień opuszczamy Belgię i Brukselę. Skończyły się długie cztery lata.
Czas niesamowitych wrażeń i doświadczeń. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zakończyli tego etapu w ulubionym miejscu. Sobotni świt zastał nas tuż pod Paryżem, parking tuż pod Trocadéro pozwolił skorzystać z akcesoriów do zdjęć. Różowe światło najdłuższych dni w roku potwierdziło wyjątkowość fotograficznych pomysłów. Bir-Hakeim z szachownicą cieni, śniadanie w ulubionym hotelu Franklin, ogrody japońskie Kahna, nieczynne tajemnicze kino Pagoda w łacińskiej dzielnicy, to kolejne punkty na trasie sentymentalnego spaceru. Odpoczywając na leżakach w Ogrodach Tuileries, w otoczeniu rzeźb i doskonale zaprojektowanych żywopłotów czujemy się niemal jak mieszkańcy. Bo czy turysta może sobie pozwolić na trzygodzinny relaks? Po trzydziestej wizycie w Paryżu, przestaliśmy liczyć te wyjazdy. Czasem jednodniowe, ot tak na ciekawą wystawę czy obiad, czasem kilkudniowe z metodycznym szukaniem mało znanych perełek. A czasem inspiracją był jeden z niezliczonych filmów francuskich, w którym zachwycił nas jakiś drobiazg albo ciekawostki z pierwszej ręki od znajomych Paryżan. Tysiące godzin przemierzania na piechotę, metrem, samochodem i ulubionymi autobusami… mogę powiedzieć, że znamy to miasto dużo lepiej od rdzennych mieszkańców. Finał naszej przyjaźni z Paryżem nie mógł być inny jak kolacja w restauracji na dachu hotelu Holliday Inn, skąd rozciąga się fantastyczny widok. Nie jest zbyt wysoko, więc pijąc różowego szampana ma się wrażenie, że bliskość dachów kamienic, okien na mansardach, kominów i przybudówek otacza tkanką miasta, pochłania, odsłania się ufnie jak przed przyjaciółmi, uznając za swoich.
Wieża zamigotała nam przyjaźnie na dobranoc. Do zobaczenia …