Nie lubię chodzić na cmentarz, nie lubię tego patosu, wszechobecnego smutku wdzierającego się do głowy, do wyobraźni, zostającego na długo… Jednak, odkąd mieszkam za granicą i nie mogę odwiedzić grobu Ojca, na początku każdego listopada czuję wewnętrzny przymus złożenia symbolicznych kwiatów na innych grobach. Przez dwa kolejne lata jeździliśmy na wojskowe cmentarze a teraz, przy okazji kolejnego pobytu w Paryżu przyszliśmy pochylić głowy na Pere Lachaise… Kilka tygodni temu w małym kościółku w Bretanii oglądałam freski przedstawiające Dance Macabre, tu na Pere Lachaise jestem otoczona rzeźbami, płaskorzeźbami przypominającymi o równości wszystkich po śmierci. Takiego skojarzenia doznałam wchodząc główną bramą wprost na Pomnik Zmarłych. Postacie ludzkie przekraczają magiczną granicę w towarzystwie nieustanie podążających za nimi innych ludzi i Anioła Śmierci. Od początku istnienia świata, nieuchronny koniec wywoływał silne emocje.
Ludzie oswajali je w różny sposób: modlitwą, zapalaniem zniczy czy budowaniem potężnych grobowców tworzących tak jak tu, Miasto Umarłych. Ten słynny paryski cmentarz ma dość ciekawą historię. Gdy nie wystarczało miejsca na pochówek przy parafialnych kościołach, wyznaczono nową lokalizację. Paryżanie długo nie mogli się przekonać do tak odległego miejsca. Momentem przełomowym było przeniesienie grobów sławnych osób. I to był dobry pomysł, bo kto nie chce być pochowany tam, gdzie leży Molier, Jean de La Fontaine czy tragiczna para romantycznych kochanków Abelard i Heloiza. Obecnie przy wejściu można nabyć mapkę z zaznaczonymi grobami które należy odwiedzić chodząc w labiryncie grobowców. Jest ich bardzo dużo, różnych narodowosci i profesji: Balzac, Maria Callas, malarz Modigiliani, paryski wróbelek Edith Piaf, zasłużony dla Paryza Georges Haussmann, bajecznie bogaty bankier Rothschild, Marcel Proust, arystokraci rosyjscy: Demidoff i Strogonoff czy aktor i piosenkarz Yves Montand. Polacy i wielbiciele klasycznej muzyki zazwyczaj pierwsze kroki kierują się na Chemin Denon w 11 Division, żeby złożyć hołd Fryderykowi Chopinowi i faktycznie nigdy nie brakuje tam biało czerwonych kwiatów… Wiele osobistości zyskało jeszcze większy rozgłos po swojej śmierci za sprawą wielbicieli pielgrzymujących do ich grobowców. Wspaniałą rzeźbę na nagrobku Oscara Wilde’a z uskrzydlonym sfinksem dłuta Jacoba Epsteina z 1912 roku chronią obecnie wysokie na dwa metry tafle szkła. Wszystko dlatego, że była już niemal w całości pokryta szminkowymi śladami pocałunków. Teraz miłośnicy biseksualnego pisarza będą mieli utrudnione zadanie. Innym znanym człowiekiem przyciągającym rzesze fanów jest Jim Morrison, amerykański piosenkarz, poeta i kompozytor – członek The Doors. Czytałam niedawno artykuł, w którym autor zastanawiał się, o ile mniej byłoby wizytujących ten cmentarz, gdyby Jim Morrison nie zmarł po przedawkowaniu narkotyków w nocnym klubie na paryskim Montmartre. Faktem za to jest, że grób był od początku celem pielgrzymek narkomanów, fanów i nawiedzonych hippisów urządzających na grobie libacje i seksualne orgie. W 2008r. słynna modelka Kate Moss i jej chłopak Jamie Hince na grobie Morrisona tańczyli i śpiewali piosenkę “Alabama Song” by oddać część zmarłemu członkowi The Doors. Jeszcze jeden pomnik wzbudza ogromne emocje. Jest to grobowiec Victora Noir, bawidamka, który wsławił się jedynie tym, że został zabity przez Pierre Bonaparte. Sam ten fakt nie byłby niczym oryginalnym, ale rzeźba przedstawiająca Victora ma potężne wybrzuszenie w okolicy genitaliów i kobiety tłumnie przybywały aby pogłaskać jego męskość, co podobno zapewniało szczęśliwe zajście w ciążę. Cmentarz jest specyficznym muzeum o którym można pisać jeszcze długo albo stanąć, zatrzymać myśli i pochylić na moment głowę …