Życie, jest jak sinusoida. Czasem z górki, czasem dół totalny, czasem trzeba się mozolnie wspinać na szczyt. Przeprowadzka z Belgii i rozparcelowanie potwornej ilości ciężkich pudeł trwa, ale pojawiło się światełko w tunelu. Natomiast dzisiaj nastąpił ważny moment, gdyż
zamieszkał z nami Antonio. Antonio ma swoją legendę, która pokazuje jakie pamiątki przywozimy z podróży. Przy okazji zwiedzania Ardenów, jedynych belgijskich niby-gór, przejeżdżaliśmy przez maleńką wioskę. Przy samej drodze, o bok starej szopy stały oparte grube dębowe dechy. Wydawało się, że stały tam od początków świata. Udało się je kupić za europejskie bilety płatnicze i zmieścić do samochodu. W internecie znalazłam firmę, która zajęła się nimi i z wielką miłością otuliła olejo-woskiem, dodając wybrany przez nas model czarnych nóg. Tym sposobem zamiast gipsowych czy plastikowych suwenirków, mamy piękną, belgijską pamiątkę. Stół jest wyjątkowy, a blat z okorowanymi, naturalnie falującymi brzegami, niczym rzeźba zachwyca i ściąga wzrok. Zadomowił się od pierwszej chwili, tym łatwiej, że oczekiwany był niczym członek rodziny. Jutro rano, z ogromną przyjemnością zjemy przy nim niespiesznie pierwsze, sobotnie śniadanie. Smacznego …