Poranne wiadomości o zamachu na lotnisku w Zaventem dotarły do mnie w prozaicznie najzwyklejszej sytuacji domowej, przy robieniu masy do urodzinowego tortu. Paradoksalnie w sytuacji radosnej, absolutnie antagonistycznej do tragedii. Za chwilę przyszły wiadomości: “nigdzie nie wychodź”, “jest niebezpiecznie”, “stało się coś strasznego na Maalbeeku”…

No oczywiście, że pobiegłam natychmiast zobaczyć co się dzieje… Widziałam karetki, które przyjeżdżały, rannych, których wynosili z podziemi metra, cały ten nieogarnięty bałagan pierwszych chwil po tym, gdy wydarzy się nieoczekiwanie coś strasznego… wróciłam, gdy zaczęli uciekać policjanci wyganiając wszystkich gapiów… Maalbeek to moja najbliższa stacja metra, mam do niej okolo 150 m. Korzystam z niej codziennie, wielokrotnie o różnych porach. Dzień wcześniej bylam około 9.30, 10.30, 12.00, 14.00, 15.00…
Gdyby wczoraj ostatkiem sił nie udało mi się wszystkiego szczęśliwie załatwić, dzisiaj rano mogłabym być w feralnym wagoniku, w którym terrorysta zdalnie odpalił ładunek wybuchowy.
Zawsze uważałam, że mieszkam w najbardziej bezpiecznej dzielnicy Brukseli. To Dzielnica Europejska, tuż za rogiem przy placu Schuman są najważniejsze i najsłynniejsze budynki Komisji i Rady Europy: Berlaymont i Justus Lipsus. Sprawdzane, chronione przez wojsko i monitorowane non stop tysiącem kamer. Jednak śmierć przyjechała pod ziemią niepostrzeżenie, w niepozornej paczce bez właściciela. W takiej sytuacji czuje się nieopisany strach… opoka runęła. Zawaliła się tuż obok mojego domu. Nie zabiła mnie tym razem. Pozostawiła po sobie niewyobrażalny smutek, współczucie dla ofiar, żal ogromny, że musiało się to zdarzyć a przede wszystkim strach, który mi odtąd będzie towarzyszył już zawsze … /foto-internet/