“Bienvenue chez les Ch’tis” to świetna francuska komedia o pogardzie, jaką darzą “prawdziwi” Francuzi rodaków mieszkających na obrzeżach państwa. Nie wiedzą jakie tam cuda kryje przyroda. Świętując Walentynki wybraliśmy się na mule w kremowo-śmietanowym sosie do Wimereux, właśnie na tej absolutnej najpółnocniejszej północy Francji. Pogoda zmienna i kapryśna: grad, deszcz i słońce pokazujące się co chwilę, ale tak przepięknych widoków dawno nie widziałam. Klify, szerokie plaże, przeplatane licznymi, pozostałościami po niemieckich umocnieniach tzw. Wału Atlantyckiego z II Wojny Światowej dawały poczucie bycia w wyjątkowo ważnym miejscu. Ciekawe oświetlenie sprawiło, że ziemia i morze wydawały się dużo jaśniejsze niż niebo. Chmury odbijające się w cieniutkiej warstwie wody niczym w lustrze, na kilometrowych plażach tworzyły spektakl jak w kalejdoskopie. Obrazy przepływały nad nami, pod nami…dookoła… Człowiek czuje się taki maleńki gdy pochłania go przestrzeń wirująca wraz z silnym, lodowatym – jak to na północy – wiatrem. Stojąc na urwisku, kilkadziesiąt metrów nad morzem ma się ochotę cytować za Faustem w przepięknym tłumaczeniu Emila Zegadłowicza:
“I wtedy mógłbym rzec: trwaj chwilo,
o chwilo, jesteś piękną!
Czyny dni moich czas przesilą,
u wrót wieczności klękną.
W przeczuciu szczęścia, w radosnym zachwycie,stanąłem oto już na życia szczycie!”
i… wrócić w tym szczęściu do domu, do własnego Domu..:)